Popołudniem dopływam do Frank Lake. Niewielkie jezioro, otoczone gęstym lasem. Rozbijam się na malutkiej wyspie (widoczna na Google Map). Jeden z najbardziej niesamowitych noclegów. Zero śladów cywilizacji, żadnego człowieka tylko dziwne odgłosy dobiegające z lasu. Rozpalam ognisko i do 22ej przy nim siedzę. Wydaje mi się, że w oddali słychać wycia wilków (w Algonquin jest duża populacja tych zwierząt).
Po prawej wyspa na Frank Lake, tu spałem.

Skalny brzeg wyspy widziany z obozowiska.


